Roz(ŻAR)zona sobota
Sobota, 29 marca 2008
· Komentarze(10)
Roz(ŻAR)zona sobota
Przez moją tymczasową jednooczność, wpis pojawia się z lekkim opóźnieniem, ale o tym później.
Wyjazd zaczął się w moim stylu, czyli lekkim opóźnieniem, co jednak nie zepsuło nam na szczęście reszty trasy. Wbrew naszemu wcześniejszemu nastawieniu, kręciło się całkiem przyjemnie do samego Międzybrodzia Żywieckiego. "Schody" (niebagatelne, bo jakieś 8km-owe), zaczęły się na podjeździe pod g. Żar. Mimo, że okrutnej stromizny nie było, to jednak IMHO podjazd był męczący. Ale daliśmy radę. Warto było ponieść ten trud iście wspinaczkowy, by na górze móc podziwiać widok na Beskidy. Szkoda tylko, że widoczność pozostawiła trochę do życzenia, nie mniej jednak - było w porządku.
Zaskakujący był fakt, że podjazd, który się pokonywało jakieś 1.5h, w przeciwnym kierunku, udało się załatwić w ok. 8 minut, a i to przy dość spokojnej jeździe, bo na inną nie pozwalał mokry asfalt.
Droga powrotna, byłaby całkiem przyjemna, gdyby nie fakt, że jadąc w strugach deszczu, spod van'owego semi slicka, wyskoczyło coś i wpadło do mojego oka. Skubaństwo zaszyło się gdzieś pod powieką, trzymało się aż do Jaworzna i było powodem mojej wieczornej wizyty na pogotowiu! Ku przestrodze tych, co rezygują z używania okularów podczas dłuższych wypadów...
Popołudniem dotarliśmy do naszego miasta, które ku naszej uciesze - wyschniętych już rowerzystów - przywitało nas... burzą. Tak to już jest. Nigdy nie twierdziłem, że Jaworzno jest przyjazne rowerzystom ;-)
No i standardowo kilka zdjęć (głównie podkradzionych z aparatu vanhelsing'a)
Zapora elektrowni Żar-Porąbka
Kolejne minuty morderczej premii górskiej
Widok z podjazdu
Zbiornik wodny na samym szczycie
Twarz moja, po kilkunastu km za Piotrkiem. Moje opony niestety tak nie chlapią, więc nawet nie miałem jak się zrewanżować :/
Przez moją tymczasową jednooczność, wpis pojawia się z lekkim opóźnieniem, ale o tym później.
Wyjazd zaczął się w moim stylu, czyli lekkim opóźnieniem, co jednak nie zepsuło nam na szczęście reszty trasy. Wbrew naszemu wcześniejszemu nastawieniu, kręciło się całkiem przyjemnie do samego Międzybrodzia Żywieckiego. "Schody" (niebagatelne, bo jakieś 8km-owe), zaczęły się na podjeździe pod g. Żar. Mimo, że okrutnej stromizny nie było, to jednak IMHO podjazd był męczący. Ale daliśmy radę. Warto było ponieść ten trud iście wspinaczkowy, by na górze móc podziwiać widok na Beskidy. Szkoda tylko, że widoczność pozostawiła trochę do życzenia, nie mniej jednak - było w porządku.
Zaskakujący był fakt, że podjazd, który się pokonywało jakieś 1.5h, w przeciwnym kierunku, udało się załatwić w ok. 8 minut, a i to przy dość spokojnej jeździe, bo na inną nie pozwalał mokry asfalt.
Droga powrotna, byłaby całkiem przyjemna, gdyby nie fakt, że jadąc w strugach deszczu, spod van'owego semi slicka, wyskoczyło coś i wpadło do mojego oka. Skubaństwo zaszyło się gdzieś pod powieką, trzymało się aż do Jaworzna i było powodem mojej wieczornej wizyty na pogotowiu! Ku przestrodze tych, co rezygują z używania okularów podczas dłuższych wypadów...
Popołudniem dotarliśmy do naszego miasta, które ku naszej uciesze - wyschniętych już rowerzystów - przywitało nas... burzą. Tak to już jest. Nigdy nie twierdziłem, że Jaworzno jest przyjazne rowerzystom ;-)
No i standardowo kilka zdjęć (głównie podkradzionych z aparatu vanhelsing'a)
Zapora elektrowni Żar-Porąbka
Kolejne minuty morderczej premii górskiej
Widok z podjazdu
Zbiornik wodny na samym szczycie
Twarz moja, po kilkunastu km za Piotrkiem. Moje opony niestety tak nie chlapią, więc nawet nie miałem jak się zrewanżować :/