Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2008

Dystans całkowity:299.35 km (w terenie 0.10 km; 0.03%)
Czas w ruchu:13:02
Średnia prędkość:22.97 km/h
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:74.84 km i 3h 15m
Więcej statystyk

Roz(ŻAR)zona sobota

Sobota, 29 marca 2008 · Komentarze(10)
Roz(ŻAR)zona sobota

Przez moją tymczasową jednooczność, wpis pojawia się z lekkim opóźnieniem, ale o tym później.

Wyjazd zaczął się w moim stylu, czyli lekkim opóźnieniem, co jednak nie zepsuło nam na szczęście reszty trasy. Wbrew naszemu wcześniejszemu nastawieniu, kręciło się całkiem przyjemnie do samego Międzybrodzia Żywieckiego. "Schody" (niebagatelne, bo jakieś 8km-owe), zaczęły się na podjeździe pod g. Żar. Mimo, że okrutnej stromizny nie było, to jednak IMHO podjazd był męczący. Ale daliśmy radę. Warto było ponieść ten trud iście wspinaczkowy, by na górze móc podziwiać widok na Beskidy. Szkoda tylko, że widoczność pozostawiła trochę do życzenia, nie mniej jednak - było w porządku.
Zaskakujący był fakt, że podjazd, który się pokonywało jakieś 1.5h, w przeciwnym kierunku, udało się załatwić w ok. 8 minut, a i to przy dość spokojnej jeździe, bo na inną nie pozwalał mokry asfalt.
Droga powrotna, byłaby całkiem przyjemna, gdyby nie fakt, że jadąc w strugach deszczu, spod van'owego semi slicka, wyskoczyło coś i wpadło do mojego oka. Skubaństwo zaszyło się gdzieś pod powieką, trzymało się aż do Jaworzna i było powodem mojej wieczornej wizyty na pogotowiu! Ku przestrodze tych, co rezygują z używania okularów podczas dłuższych wypadów...
Popołudniem dotarliśmy do naszego miasta, które ku naszej uciesze - wyschniętych już rowerzystów - przywitało nas... burzą. Tak to już jest. Nigdy nie twierdziłem, że Jaworzno jest przyjazne rowerzystom ;-)

No i standardowo kilka zdjęć (głównie podkradzionych z aparatu vanhelsing'a)

Zapora elektrowni Żar-Porąbka


Kolejne minuty morderczej premii górskiej




Widok z podjazdu


Zbiornik wodny na samym szczycie


Twarz moja, po kilkunastu km za Piotrkiem. Moje opony niestety tak nie chlapią, więc nawet nie miałem jak się zrewanżować :/

Jaworzno - Bukowno + pętla wokół EJIII

Niedziela, 9 marca 2008 · Komentarze(2)
Jaworzno - Bukowno + pętla wokół EJIII

Przyjemna temperatura, piękne słońce za oknem i niespożyte pokłady siły w mięśniach zmotywowały mnie do tej przejażdżki. Trasa dosyć dobrze znana i monotonna, ale satysfakcjonująca. Nadchodzącą wiosna, wprost skapywała wraz z promieniami słońca, z gałęzi budzących się do życia drzew.





Z serii "udane piątki"

Piątek, 7 marca 2008 · Komentarze(5)
Z serii "udane piątki"
Piątek udany może być z wielu względów. Dla mnie okazał się łaskawy, ze względu na nieomal bezwietrzną aurę i całkiem przyjemną temperaturkę. Grzechem w takie popołudnie byłoby nie przejechanie choćby kilku kilometrów.
Ciężko tak na dobrą sprawę opisać dzisiejszy wyjazd - kilka spraw w Urzędzie Miejskim, prezenty dla moich zacnych kobiet, no i wreszcie - nieopisana chęć i potrzeba zamiany pewnej F, drzemiącej w spragnionych ruchu mięśniach, w V, owocującą zwiększeniem się całkowitej S, wskazywanej przez mój licznik. Pokręciłem tu i ówdzie i wyszło z tego parę kilometrów.
Poza tym, dzisiaj będzie oszczędnie w słowa, po moim ostatnim wywodzie.

Sosina. Bajoro, ale łabędzie są.


Próbowałem złapać słońce. Stwierdziłem, że chcę być oryginalny i nie będę powtarzał wyczynu Dwójki bliźniaków - z księżycem.

"Zimno, wieje i na co Ci to?"

Wtorek, 4 marca 2008 · Komentarze(7)
"Zimno, wieje i na co Ci to?"
Pierwsze >50km w tym roku;) Nie ma się czym chwalić - wiem. Ale i tak uroczystej Coca-Coli (R), po udanej przejażdżce sobie nie odmówię.
Za cel obrałem wielokrotnie już przeze mnie zwiedzany trzebiński Balaton. Cel mało ambitny, ale w sumie czasu nie było za wiele, a trasa całkiem przyjemna - malownicza. Na temat samego wypadu rozpisywał się nadto nie będę. Większość trasy poszła gładko. Nawet wiatr jakoś szczególnie nie przeszkadzał w sprawnym kręceniu. Kilka podjazdów, pare przyjemnych zjazdów. Luzik.

Jest natomiast inna kwestia, która mnie zastanowiła i to właśnie jej, chciałbym poświęcić większą część tego wpisu. Pewnie spora część z nas, zadawała sobie pytanie o sens tego monotonnego kręcenia korbą - częścią jakiejś bliżej nierozpoznawalnej dla sporej części społeczeństwa, ogromnie nam drogiej, bryły metalu zwanej powszechnie rowerem. To wbrew pozorom jest całkiem dobre pytanie, na które chyba nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Przyjemność? - ciężko o nią gdzieś daleko od domu, z bólem krzyża i zastyglą w gardle śliną. Towarzystwo? - zwłaszcza wtedy kiedy delta średniej prędkości, między Tobą a Twoim kolegą wynosi 5-10km/h. Przekraczanie swoich granic? Ekstremum? Nie wiem.

Miałem kiedyś ciekawe, choć nierowerowe doświadczenie, gdzieś głęboko pod Czeską ziemią, podczas akcji, której celem było dotarcie do podziemnego jeziora. Do "Gaboru". Akcja była dosyć ciężka - dużo wody po drodze, spora głębokość, kilka przeszkód, które nie nastrajały zbyt optymistycznie. Do tego dopadające zmęczenie, które w pewnym momencie ogarnęło mnie tak bardzo, że czekając na kolegę, który właśnie przedzierał się przez zawalony szyb z IIgo na IIIci poziom, uciołem sobie krótką drzemkę, na miękkim - gliniastym (pod)łożu ze starego zawału. A to był dopiero początek - masa drogi była jeszcze przed nami. Po kilku godzinach dotarliśmy na miejsce, zrobiliśmy kilka zdjęć, nacieszyliśmy się trochę turkusem radioaktywnej wody (tak! to była kopalnia uranu :D) I trzeba było wracać. Tą samą drogą. Kiedy wreszcie dotarliśmy pod końcowy szyb, postanowiłem zasuwać do góry jako ostatni (to lekki masochizm, bo ostatni ma najgorzej, ale ja chyba to lubię, bo to chwila, kiedy jestem sam na sam z mrokiem i to ja rzucam ostatnie spojrzenie w ciemność, która znowu nie zobaczy człowieka przez bardzo, bardzo długi czas). I kiedy tak czekałem, to dopadło mnie taka niecodzienna wątpliwość, spotęgowana zmęczeniem, zimnem i ogólnym dyskomfortem psychiczno-fizycznym (byłem cały przemoczony, a temperatura pod ziemią ~8st. C). Zahuczało mi w głowie pytanie: "Ty ...! Po co to robisz?! Marzniesz tutaj, jest Ci zimno, ciemno, źle. Mógłbyś teraz grzać tyłek, w ciepłym domu, przy herbacie, a Ty zdecydowałeś się pchać w tę durną dziurę!" (jakimś dziwnym trafem słowa były nieco bardziej "wymyślne", ale nie leży w mojej naturze cytowanie tego typu treści w miejscach publicznych). Słowem - miałem na serio dość. Ta akcja nie była jakaś wyjątkowo trudna. Takie chwile mam prawie zawsze.

Czterdzieści minut później, po zwinięciu lin i reszty szpeju, byłem na powierzchni. Wyglądałem jak glonojad ubabrany w radioaktywnym błotku.

Do czego zmierzam? W życiu często jest tak, że są chwile, kiedy szczerze ma się dość pewnych zdarzeń, miejsc - osób także. Czasem owo "dość" urasta do wymiarów nienawiści, czasem nie. Ale dlaczego, do cholery, po jakimś czasie, do niektórych "zmór" myśli powracają i bezlitośnie spędzają sen z powiek, nie pozwalając myśleć o niczym innym?

Z całą pewnością, tym wpisem nie odkryłem ameryki, gro BS-owców cierpi na tę samą chorobę, ale... może się mylę? Ktoś widzi to inaczej?
Ja w każdym razie, jestem przed kolejną wyprawą, do kolejnego "potwora" i już za nim tęsknię (bo byłem tam kiedyś)

Pozdrawiam!

(zdjęcia standardowo - lipne, bo z mojej komórki)

W drogę! Ulubiony kawałek asfaltu w Jaworznie.


Ulubiony asfalt za mną


Z tego co zasłyszałem, ten pagórek w dali, to jeden z większych zbiorników wodnych w Polsce, po górze Żar


Zachodnie niebo nad... chrzanowem? - Góry Luszowskie


Kawałek Balatonu. Nie wjeżdżałem dalej, bo zachód się zbliżał a ja bez świateł.